czwartek, 2 listopada 2017

[199].

gdyby ktoś kiedyś wpadł na pomysł stworzenia kampanii społecznej na wzór Faces of Meth, tyle że skierowanej do właścicieli kotów i przestrzegającej przed skutkami zażywania kocimiętki (catnip. not even once), ochoczo służę twarzą. nie swoją, rzecz jasna, chętnie udostępnię natomiast kocią mordę, którą akurat mam na stanie. tak się bowiem składa, że rzeczona kocia morda, podobnie jak cała reszta Tuńczyka, która ową mordę zawiera, ćpa. na potęgę. co w sumie w ogóle nie powinno mnie dziwić – zachciało mi się przygarniać bezdomny rudy element z dworca, to mam. ech.

co gorsza, w pakiecie z nałogowcem, który tylko kombinuje, jak by tu skołować kolejną działkę i zafundować sobie miły odlocik, dostałam też imponujący zestaw kocich akcesoriów i zabawek, a wśród nich opętane piszczące myszki, głośne jak alarm samochodowy. wcale się nie zdziwię, jeśli niebawem zacznę wyciągać spod wycieraczki listy z pogróżkami od wkurwionych do nieprzytomności i z lekka już przygłuchłych sąsiadów. uroczyście oświadczam też, że już nigdy, przenigdy nawet przez sekundę nie ośmielę się rozważać pomysłu, czy by nie uszczęśliwić któregokolwiek z dzieci moich znajomych czymkolwiek, co gra, śpiewa, wyje, dzwoni, buczy, piszczy albo generalnie wydaje jakieś dźwięki. nie miałabym serca zrobić tego ich rodzicom, bo doskonale rozumiem już, skąd bierze się ich rozpacz. wybaczcie!

wracając jednak do mojego kota z problemem narkotykowym. otóż jego myszki – poza tym, że opętane i że to jego najukochańsze zabawki (czy kogoś to dziwi?) – na domiar złego… są napakowane po brzegi kocimiętką. sen każdego przemytnika! swoją drogą, bardzo jestem ciekawa, co na ten temat miałaby do powiedzenia policja. i gdzie są służby celne? mniejsza zresztą o ten przemyt. najgorsze w tym wszystkim jest to, że Tuńczyk w swoim nałogu tkwi już na tyle głęboko, że poważnie daje się we znaki swojemu otoczeniu. to znaczy M. i mnie, czyli matkom, które nierozsądnie tolerują w domu taką kocią degrengoladę. żebyż to jego ćpanie miało charakter czysto rekreacyjny i było zupełnie nieszkodliwe! wiecie: reggae w głośnikach, trochę zioła dla rozluźnienia, dobry ridim, man, te sprawy. ale nie. drapichrust najwyraźniej nie potrafi usiąść na tyłku i zrobić sobie błogiego czilałtu, jak Jah przykazał. nie dość, że zupełnie nie zna umiaru, to jeszcze zachowuje się haniebnie – najpierw się nawali, a potem dostaje małpiego… ee, pardąsik, kociego rozumu. galopuje po chałupie jak stado mustangów, skacze po meblach, robi demolkę, morduje zabawki, oddaje kłaczka paszczą, na gastrofazie próbuje zeżreć Palemkje, atakuje dywanik M., jej pościel, jej misia, mój kocyk, moje stopy i własną piaskownicę, w której ryje nory, usiłując najwyraźniej dokopać się do jakichś warstw czarnoziemu czy czegoś. a na koniec – zapewne z powodu ponarkotykowej paranoi i stanów lękowych na zjeździe – chowa się w szafie. zachęcam go wprawdzie, żeby z niej wyszedł – niezależnie od orientacji i tak będę go przecież kochać – ale nic z tego. narkomania i depresja spowodowana nadużywaniem substancji psychoaktywnych jak nic.

a teraz łączymy fakty, aby w pełni uzmysłowić sobie ogrom patologii, w której przyszło mi żyć: Tuniak gania za pluszowymi myszkami, waląc przy okazji działkę za działką, traci kontakt z bazą, jego chęć na polowanie na napakowane kocimiętką myszki rośnie, a nasz dramat się pogłębia. zabawek mu nie zabiorę, bo będzie mu smutno i zacznie ćpać. pozwolę mu na nocne harce i libacje – tylko umocnię go w jego nałogu. i co tu począć?

czy Monar przyjmuje koty? a może Markot??

najbardziej jednak boję się tego, przed czym ostrzegają podczas wszystkich szkolnych pogadanek profilaktycznych – że od zioła tylko się zaczyna. ani się obejrzę, a będę mieć na balkonie w pełni wyposażone kocie meth lab i worki niebieskiej metamfetaminy poupychane gdzieś po kątach. cholera.
no i gdzie ja znajdę taki malutki żółty kombinezonik i maseczkę w rozmiarze na kocią mordę? hę?