niedziela, 24 września 2017

[194].

w jesień wkroczyłam z przytupem i hołubcem. nie wiem, może to jakiś czas zbierania plonów, czy czegoś, ale chwilami naprawdę mam ochotę splunąć na szczęście, bo dawno nie działo się tak wiele w tak krótkim czasie. głównie dobrego.

po pierwsze: mam dom. ten, na którym razem z M. tak nam zależało, wynajmowany-własny, prawdziwy, niebędący tylko zajmowaną chwilowo chałupą, którą prędzej czy później opuszcza się bez żalu, aby poszukać sobie kolejnego tymczasowego lokum. chyba wreszcie znalazłam miejsce, w którym naprawdę chciałabym zapuścić korzenie. z dziką radością rzuciłam się więc w wir meblowania i dekorowania, tu i ówdzie dodając od siebie radosne akcenciki, jak uroczo szkaradne rękawice kuchenne z kogutkiem, które M. przyjęła z pełnym zrozumieniem. kupiłam szafę, komodę, regał, biurko, krzesło, lampę, stolik nocny i samodzielnie zmontowałam całe to ustrojstwo, po raz kolejny dochodząc do wniosku, że składanie mebli z Ikei uszczęśliwia, a gra w Simsy to w gruncie rzeczy zabawa na wskroś edukacyjna – po tylu latach budowania wirtualnych domów urządzenie własnego pokoju to zupełna drobnostka. udało mi się nawet zrobić to tak zmyślnie, że nie stoję jak głupek na środku pomieszczenia i nie pokrzykuję rozpaczliwie, wymachując rękami, zamiast ominąć przeszkodę. ha! po raz pierwszy w życiu mam też kuchnię, w której naprawdę chce się gotować i w której jest swojsko i przytulnie: można usiąść przy stole albo umościć się wygodnie na siedzisku pod oknem, niespiesznie pić kawę lub wino, śmiać się, plotkować i rozmawiać godzinami. jest dokładnie tak, jak chciałam.

kupiłam nowy komputer. najdroższa, sterana życiem i pracą Tosia na zawsze pozostanie w mojej wdzięcznej pamięci, ale dzięki Lenny’emu, który szturmem podbił moje umiarkowanie podatne na technologiczne uniesienia serce, nareszcie przeniosłam się w dwudziesty pierwszy wiek. to laptopa można trzymać na kolanach? można wylegiwać się z nim w pościeli? nie musi wiecznie wisieć na kablu, może pracować ciszej niż wiertara, istnieją nowsze systemy niż Vista? naprawdę?? ten nieoczekiwany, bo wymuszony nagłym zgonem Tosi zakup dodatkowo dał mi też nieprawdopodobne poczucie sprawstwa i mocy, ponieważ dzięki niemu uświadomiłam sobie, że niepostrzeżenie znalazłam się w takim punkcie życia zawodowego – i życia w ogóle – kiedy tak po prostu mogę pójść do sklepu i od ręki zaopatrzyć się w nowy osprzęt, który w dodatku sama wybiorę. i nie, nie ma to nic wspólnego z kwestiami finansowymi, chodzi o coś więcej – o totalną niezależność. wspaniałe uczucie.

rozwiodłam się. nie jest to życiowe osiągnięcie, które umieściłabym w czołówce sukcesów w swojej biografii, i gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, nie poleciłabym tej akurat formy przepieprzania czasu, energii i pieniędzy jako doskonałej rozrywki, bo znam dużo lepsze, nieco mniej wykańczające emocjonalnie, ale i tak należało to zrobić, aby na dobre domknąć pewien etap i nieodwołalnie zakończyć tamto życie. i udało się, zrobiłam to, żyję i czuję się świetnie.

a jakby tego było mało, od czterech dni mam kota. nie, nie tego w głowie. kot jest żywy, prawdziwy i z całą pewnością nie jest wytworem mojej rączej wyobraźni, chociaż sama go wymyśliłam na długo przed tym, zanim stał się realny. od zawsze wiedziałam, że któregoś dnia w moim życiu pojawi się rudy kot, którego nazwę Tuńczyk. i jest! rudo-biały, przepięknie pręgowany, ma na imię Tuńczyk, a ja od pierwszej chwili zupełnie straciłam dla niego głowę. w nocy śpi w moim łóżku, przyjemnie grzejąc mi stopy (lub na nie polując, jeśli nieopatrznie którąś z nich odkryję) i mrucząc na dobranoc, głośno miauczy, domagając się żarcia, kocich przysmaków lub po prostu uwagi, i wita mnie od progu z entuzjazmem, o jaki nie podejrzewałabym nawet psa, a co dopiero kota po przejściach, niemającego zbyt wielu powodów, by darzyć ludzi czymkolwiek poza silną niechęcią i najgłębszą pogardą. ociera się o nogi, ogląda z M. seriale, tarmosi jej dywanik, próbuje podgryzać Palemkje, usypuje kopce ze żwirku, udaje kocią bułkę, zamienił mój śliczny pokój w koci plac zabaw skrzyżowany z pokojem dziecinnym i późnym wieczorem urządza gonitwy za najgłośniejszymi, najbardziej świecącymi zabawkami, jakie posiada w swojej imponującej wyprawce, by w połowie polowania zastygnąć w bezruchu i zacząć się myć (albo kontemplować ścianę. albo zainteresować się własną łapą. lub przyglądać się z uwagą paproszkowi na podłodze… wygląda na to, że trafił nam się ciut głupkowaty łowca z deficytem uwagi; na wolności musiałby się chyba żywić hummusem i jarmużem, bo sam w życiu by niczego nie upolował). a przy tym jest cudownie niedotykalski i tylko od czasu do czasu, jakby od niechcenia, pozwala delikatnie się pogładzić, co sprawia mu wyraźną przyjemność – dopóki zniecierpliwiony nie pacnie głaszczącego łapą. nie nalegam na bliższy kontakt, a Tuńczyk chyba to docenia; pod tym względem jesteśmy do siebie bardzo podobni. i wiem jedno: w życiu nie pozwolę mu już wrócić do domu tymczasowego, z którego przybył, mowy nie ma. mam tylko nadzieję, że ostatecznie polubią się z Palemkje, kot będzie uprzejmy jednak jej nie zeżreć, a ona powstrzyma się przed zeżarciem jego, bo takie ryzyko również istnieje.

chyba jest dobrze. tak po prostu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.