środa, 6 września 2017

[191].

ta historia ma już ładnych parę lat (napisałam ją w 2009 roku), ale postanowiłam ją odświeżyć – ze specjalną dedykacją dla mojego kumpla Ślurpaka, który uważa, że przedstawione w tej opowieści zabiegi onomastyczne są o tyleż zabawne, co ciut podłe.
każde słowo jest oczywiście najprawdziwszą prawdą, a wszystkie west highland white terriery od tej pory nazywają się dla mnie tak samo.
nic na to nie poradzę.




rzecz cała wydarzyła się dawno temu, jeszcze w czasach studiów, w samym epicentrum zakrojonej na szeroką skalę akcji mającej zapewnić mi upragnione literki przed nazwiskiem oraz dyplom o niewątpliwie ogromnej wartości sentymentalnej i ogromnie wątpliwej wartości na rynku pracy. a ponieważ proces twórczy – jak zwykle zresztą – przebiegał u mnie wyjątkowo opornie, moją główną rozrywką było wówczas siedzenie w domu i tępawe wgapianie się w monitor. co absorbowało mnie do tego stopnia, że domowe pielesze opuszczałam tylko pod osłoną nocy i to wyłącznie w stanie najwyższej konieczności, mniej więcej z taką częstotliwością jak Sigourney Weaver w Psychopacie. tylko bez hiperwentylacji.

oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie urozmaicała sobie jakoś tej ekscytującej formy spędzania czasu. z wielkim entuzjazmem chwytałam się więc wszelkich działań, które choć na chwilę były w stanie odciągnąć mnie od intensywnej pracy umysłowej. któregoś razu w przypływie natchnienia obcięłam sobie na przykład grzywkę. odkrywając przy okazji, że czynność ta owocuje zdecydowanie lepszą wentylacją mózgu, co z kolei bardzo sprzyja błyskotliwym przemyśleniom i tworzeniu brawurowych konstrukcji składniowych. miałam wprawdzie pewne wątpliwości, do czego ostatecznie może doprowadzić mnie ta konstatacja – przez moment istniało całkiem spore prawdopodobieństwo, że będzie to przede wszystkim żałosna łysinka gdzieś w okolicach finałowych zdań mojego wiekopomnego dzieła – w skrytości ducha liczyłam jednak na to, że taktyka obcinania sobie włosów w ramach buntu przeciw twórczej niemocy zostanie okrzyknięta prawdziwą rewolucją na gruncie współczesnej literatury i znajdzie wielu naśladowców. nie została; została natomiast grzywka, oczywiście krzywa.

ciężko pracowałam też nad podtrzymywaniem kontaktów międzyludzkich i dobrosąsiedzkich stosunków. między innymi z dziewczyną mieszkającą tuż obok, którą widywałam palącą na balkonie, kiedy sama chyłkiem wymykałam się na pierwszego porannego papierosa. oraz drugiego. i siódmego. nic tak nie łączy ludzi jak wspólne nałogi. najbardziej zaprzyjaźniona byłam jednak z jej małym, kudłatym, białym pieskiem – milutkim westie – wiecznie sterczącym na balkonie. za każdym razem, kiedy wychodziłam na fajkę, piesek porzucał swoje dotychczasowe zajęcie, polegające na ogół na kontemplowaniu koczującej na ławce przed blokiem bandy radośnie naprutych osiedlowych zdzisiów, i przyglądał mi się, pociesznie przekrzywiając przy tym łepek. ja w rewanżu dokładałam wszelkich starań, by jakoś go zabawić i wciągnąć w pogawędkę, niestety piesek nie wyglądał na szczególnie rozgarniętego i niespecjalnie chciał ze mną gadać.

umiarkowana bystrość umysłu, o którą niecnie go podejrzewałam, była zresztą źródłem mojej nieustającej uciechy. westie – mimo że ciut głupkowaty – okazał się bowiem wyjątkowo wdzięcznym słuchaczem, toteż w ramach ucieczki przed intelektualną orką na ugorze i ciężkim oddechem absolutnie nieprzekraczalnego dedlajnu na karku (oraz Woodym Allenem, który gapił się na mnie w łazience, surowo nawołując do pisania) zaczęłam spędzać w jego towarzystwie mnóstwo czasu. plotłam głupoty, snułam opowieści, wznosiłam się na wyżyny absurdalnej narracji, a mój nowy balkonowy kumpel tylko mi się przypatrywał tymi swoimi pluszakowymi oczkami.

próbowałam nawet swoich sił jako pedagog, ale – prawdę mówiąc – szło mi dość marnie. to znaczy owszem, pewne sukcesy miałam. wprawdzie nie udało mi się nauczyć pieska żadnych komend, za to po jakimś czasie zaczął wyraźnie cieszyć się na mój widok, a w odpowiedzi na imię, które mu nadałam, wesoło merdał ogonem.

obawiam się, że chyba naprawdę uwierzył, że ma na imię Skacz.

zdjęcie Skacza wygrzebane gdzieś z internetów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.