niedziela, 13 sierpnia 2017

[187].

wpłynęłam na suchego przestwór oceanu. i odkryłam – ku swemu niemałemu zdziwieniu, bo przecież miało być tak wesoło, ekscytująco, mnóstwo przygód i w ogóle – że posucha panuje tam straszna. znaczy, od jakiegoś czasu buszuję po Tinderze. utwierdzając się tylko w przekonaniu, że jest straszliwie przereklamowany.

no dobra, prawdopodobnie cała ta radosna aplikacja miałaby spore szanse sprawdzić się nieco lepiej, gdybym od czasu do czasu przesuwała kciukiem w prawo. tymczasem – z zupełnie nieuzasadnionych przyczyn, biorąc pod uwagę fakt, że sama wyglądam jak zadowolona z siebie quokka skrzyżowana z prowincjonalną bibliotekarką, nie mam szczególnie porywających zainteresowań ni zalet i generalnie umiarkowanie dobra ze mnie partia (fakt, że smażę niezłe placki, mam fajne nogi i znam dużo trudnych słów, to dość nędzna zachęta) – zachowuję się jak grymaśna królewna, kręcę noskiem i wybrzydzam.

ten mi się nie podoba, ten jakiś taki glapciowaty, ten wygląda jak mój wujek, tamten z kolei jak swój dziadek (poważnie! nie wiem, jak to działa, ale panowie pod czterdziestkę w większości prezentują się dużo lepiej niż moi rówieśnicy – co jest z wami nie tak, chłopaki?). ten nie umie w przecinki, sadzi takie orty, że grozi to krwawieniem z oczodołów, i stawia spację przed kropką (argh!). tego skreślam na dzień dobry, bo nawet nie dodał zdjęcia, więc pewnie jest woźnym-psychopatą, trzymającym w piwnicy porcelanowe lalki, kolekcję kołowrotków dla chomików i wielkie słoje z formaliną, w których pływają przypadkowe części ciała poćwiartowanych przedszkolaków. ten na starcie proponuje anal, więc dzięki, ale może niekoniecznie. tamten ma tak niewyraźne zdjęcie, że równie dobrze mógłby być Chewbaccą. ten jest stanowczo zbyt fit – rower, maratony, wspinaczka, nurkowanie, tenis, wszystko super, ale tylko wzbudzałby we mnie paskudne wyrzuty sumienia, że sama regularnie żłopię wino, mam słabość do makaronu i od wieków nie biegałam. tamten jakiś taki nijaki. ten – zamiast pokazać normalnie kawałek swojej paszczy – raczy świat zdjęciem pleców, oka, imponującego bicka, skrzyni biegów, psa, landszafcikiem albo portretem Homera Simpsona. tamten cytuje Coelho, więc niech zjedzą go koty. ten motywujące, kołczingowe brednie, żywcem zerżnięte z podręcznika obowiązującego na łikendowym kursie dla smutnych trenerów rozwoju osobistego, czyli jeszcze gorzej. tamten na profilowym radośnie wpieprza barani udziec, więc nie, nie, po trzykroć nie! ten jakoś tak za blisko żołnierzy wyklętych czy innych chłopców-oenerowców. tamten ma potomstwo – albo porywa dzieci dla okupu. ten świeci gołą klatą i furą, więc bądźmy poważni. tamten jest bałwanem, bo nawet nie zdjął obrączki do zdjęcia. ten jest jeszcze większym bałwanem – kto, u diabła, na portalu randkowym wstawia focie ze swoją dziewczyną? ten podrywał mnie w liceum, śląc na raty w esemesach tekst łacińskiego wiersza Nunc est bibendum Horacego i na jednej z imprez pospiesznie mył zęby mydłem o zapachu zielonej herbaty, bo może będziemy się całować (true story!), toteż trza czmychać czym prędzej. tamten elegancki, poważny i ułożony – co ja bym z nim robiła? ten na dzień dobry strzela szowinistycznym żarcikiem – serio? o tym nie wiem nic, poza tym, że 18 centymetrów – eee, winszuję. ten z kolei wygląda na naprawdę dobrego, miłego faceta. takiego, co to kwiatki przyniesie, po bułeczki rano skoczy, kran naprawi, spędzi z tobą przyjemną, leniwą niedzielę, nie będzie ci fundował dram, zostanie z miejsca pokochany przez babcię i wszystkie cioteczki, a do tego przełknie z godnością nawet czerwone bojówki, krzywą grzywkę, antydepresanty i potencjalną teściową z premedytacją składującą na swoim balkonie buraczki z wigilijnego barszczu, by sprawdzić, czy przez zimę wymyślą koło, i pozbywającą się ich dopiero przed Wielkanocą. tak, to na pewno bardzo miły gość. więc dalej, w lewo go, niech przepadnie, hejże ha!

tym oto sposobem liczba potencjalnych kandydatów na choćby niezobowiązującą randeczkę kurczy mi się dramatycznie już na starcie, a ja regularnie docieram na rubieże Tindera. co rodzi poważną obawę, że w którymś momencie doswipuję się do samego końca – tego, za którym nie ma już ludzkości, a jak się wychylisz, zauważysz, że woda z hukiem przelewa się przez krawędź, zaś całe to wesołe miasteczko opiera się na czterech słoniach stojących na grzbiecie żółwia A’Tuina (to trochę jak przejście Simsów, nie?). na placu boju zostają mi bowiem jeno długowłosi chłopcy z gitarami, czarujący kucharze (uhm), błyskotliwi, acz rozmemłani humaniści, którzy lubią se bezproduktywnie podumać i nic z tego nie wynika (takich wyczuwam najwyraźniej prywatnym odpowiednikiem gejradaru), wydziarani popaprani artyści, Włosi, Australijczycy i Hiszpanie (wiadomo!), najpewniej przejazdem i najpewniej w poszukiwaniu one-night standów, faceci, którzy w garażu na bank trzymają motor, a w telefonie nagie fotki zachwycająco pięknych byłych dziewczyn, z którymi przerobili Kamasutrę w tydzień, oraz paru innych gości – a wszyscy z gatunku tych, przed którymi ostrzegała cię mama. i którzy w dodatku wcale nie chcą ze mną gadać (no dobra, od kiedy dorzuciłam w opisie, że piśmienni faceci są sexy, przynajmniej zaczęli się witać – i piszą mi na przykład good morning, Polish princess). doskonale.

wnioski:
  • nigdy dotąd nie czułam takiej więzi z Bridget Jones. nie sądziłam, że w ogóle kiedykolwiek ją poczuję – wszak przez całe dorosłe życie byłam ustatkowana jak, nie przymierzając, flota Daenerys. i skończyło się podobnie.
  • chociaż Bridget miała zdecydowanie łatwiej. nie groziła jej na przykład kontuzja kciuka, bo nie miała Tindera.
  • poza tym Colin, heloooł!
  • może to kwestia tych wielkich majtasów? wszystko wskazuje na to, że frymuśne koronki albo nerdowskie gacie z Batmanem przydadzą mi się głównie w razie nagłej katastrofy komunikacyjnej, w wyniku której doznam skomplikowanego złamania otwartego kości udowej – przynajmniej nie będzie wstydu przed ratownikami medycznymi. może więc babcine galoty naprawdę mają przyszłość i zwiększają szanse na dobre bzykanie?
  • posiadanie grubego rudego kota Tuńczyka to już nie marzenie – to moje przeznaczenie. a przeznaczenia nie oszukasz, gdyż zginiesz w radośnie idiotyczny sposób, przykro mi.
  • przykro mi też, bo nie mam nawet paprotki – mam tylko głupią roślinkę o imieniu Palemkje, która siedzi w durszlaku. durszlak był próbą przekupstwa – od jakiegoś czasu żyję w strachu, że któregoś dnia Palemkje okaże się być rosiczką i mnie zeżre, więc mam nadzieję, że tym wygodnym durszlakiem trochę ją udobrucham.
  • chociaż wcale się nie zdziwię, jeśli na kolejne urodziny ktoś ze złośliwych znajomych kupi mi jednak tę paprotkę. gdybym miała zgadywać, stawiałabym na mojego prywatnego ducha minionych świąt Bożego Narodzenia, który zresztą już od dawna zwraca się do mnie per „silna, niezależna kobieto”.
  • ale jest dobrym kompanem na wyprawę do kina, nawet jeśli potem psioczy, karmi mnie i na urodziny dał mi pluszową płaszczunię, więc mu wybaczam.
  • o co chodzi z tym podawaniem wzrostu przez tinderowych facetów? wszyscy to robią! to jakaś zachęta, by przybyć na randkę z taśmą mierniczą, bo w dobrym tonie jest sprawdzać, czy to aby na pewno 189?
  • chociaż z drugiej strony to może być całkiem niezłe zagajenie rozmowy: cześć, mogę sprawdzić, ile masz wzrostu? mam taki specjalny kajecik, w którym zapisuję wzrost wszystkich przypadkowych osób poznanych w internecie, sam rozumiesz. i pierwsze lody przełamane.
  • tak właściwie to co się robi na randkach w świecie dorosłych ludzi i jak to w ogóle działa? podejrzewam, że picie taniego wina nad rzeką albo tańczenie wolnych do One Metalliki (true story!) może być już trochę passé, nie?

innymi słowy, czas spojrzeć prawdzie w oczy. wszystko wskazuje na to, że moje szanse na znalezienie chłopaka – a na początek na jakąkolwiek randkę czy nawet pogawędkę, która nie skończy się na kurtuazyjnej wymianie uprzejmości – są mniej więcej takie jak na to, że jutro rano obudzę się z doktoratem z fizyki, dwoma milionami na koncie i Lamborghini w garażu. chociaż ostatnio pracuję tyle, że te dwa miliony mogą być nawet nieco bardziej prawdopodobne.

idę podlać Palemkje.

2 komentarze:

  1. Ej, jest na fejsie fanpejdz - swipe me to the en of love. Sprawdź, czy nie szukają redaktora :D

    OdpowiedzUsuń

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.