niedziela, 29 stycznia 2017

[162].


styczniowe uzależnienia:

kolorowanie się (dwie nowe dziarunie!), niedzielne pankejki, Studio Ghibli w ramach czwartkowej Zemsty Animacji, czarna hybryda na paznokciach, Spotify (pojęcia nie mam, pod jakim kamieniem siedziałam tyle czasu, że tak długo się bez niego uchowałam!), zestaw: fryty, smażone tofu i buraczki, wtorkowe granie w NaPiwku, joga, barszczyk ratujący życie (największe odkrycie od czasu wynalezienia penicyliny – leczy nawet kaca-rzygacza!), czytanie po nocach, radosne popapranie.

sobota, 7 stycznia 2017

[161].

garść mądrości i złotych myśli:

N.: a widziałaś nowe dziecko A. i S.?
ja: widziałam.
N.: i co, jak wygląda? tak jak pierwsze czy jakoś inaczej?
ja: nie, kurwa, mają ksero.



N.: na tym stole było naprawdę suto.
ja: było suto, jest sauté…



N., obserwując mój nagły tryb porannego sprzątacza:
wiesz, w sumie to jesteś całkiem dobrą żoną. pod warunkiem, że nie spieprzasz na inny kontynent.



N.: na szagę to stan umysłu!



plądrujemy torbę ze słodyczami siedmiolatka.
ja: co my tu mamy? (czytam informację na sreberku) czekoladowa choinka, pusta w środku.
N.: zupełnie jak my…



i rzeczony siedmiolatek: spanie to zwykła strata czasu!
amen, młody człowieku!

środa, 4 stycznia 2017

[160].

mam silne przeczucie graniczące z pewnością, że 2016 nie zaskarbił sobie niczyjej sympatii i był żegnany raczej bez przesadnego smutku. i nie dziwota; w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy świat oszalał, doszło do kilku mniej lub bardziej paskudnych wydarzeń, odeszło wielu wspaniałych ludzi, którzy byli od zawsze, i skończyło się mnóstwo rzeczy, które miały być na zawsze. u mnie też.

to był pieruńsko trudny rok, chyba najtrudniejszy ze wszystkich. jednocześnie nie sposób odmówić mu sporego potencjału edukacyjnego, bo okazał się cholernie pouczający, a ja nigdy dotąd nie dowiedziałam się o sobie – i nie tylko o sobie – tylu ważnych rzeczy.

czego zatem się nauczyliśmy?

  • kobieta powinna mieć własny pokój. podejrzewałam to zresztą od bardzo dawna, bo właściwie nie miałam powodów, by nie wierzyć Virginii, ale dopiero teraz faktycznie go mam i potwierdzam: szeroko pojęta niezależność jest wspaniała.

  • jeśli już fundować sobie życiowe rozjebundo, to z rozmachem i zuchwałą miną, bez niepotrzebnych dłużyzn i przelewania wodą rozgotowanego makaronu.

  • rzeczy od zawsze i na zawsze nie trwają wiecznie i czasem się kończą. zdarza się, że zostawiają po sobie krótkotrwałego kaca-rzygacza, poczucie turbożenady i kwik uciechy na finał.

  • od tego się nie umiera. trochę to rozczarowujące, ale poeci naprawdę okrutnie ściemniają, wszechświat wcale się nie zapada, przeszłość nie wraca pod postacią Patricka Swayze, z którym można by lepić garnki, a postapokaliptyczna rzeczywistość okazuje się całkiem znośna. przebiega się tylko osiem kilometrów na oślep, łkając rozdzierająco, potem spędza dwie noce na przyjaznym balkonie, wypija kilka butelek wina, na chwilę wchodzi się w tryb autodestrukcji, po drodze ewentualnie odwiedza przemiłą panią doktor od psychicznego dobrostanu, a potem żyje się dalej. i jest to naprawdę fajne życie.

  • to nieprawda, że da się robić byle co, byle by była z tego kasa, a martwi władcy są w stanie całkiem skutecznie wytrzeć z twojej mordy uogólniony niesmak do samej siebie – nie na dłuższą metę. nie musicie sprawdzać tego sami, ciotka pro uczyniła to za was. na szczęście wrócił mi rozum, zrobiłam w tył zwrot i tanecznym krokiem doszłam do punktu, w którym pracuję na własnych zasadach, mam z tego sporo satysfakcji, przyzwoite pieniądze, a moja sytuacja zawodowa nigdy dotąd nie była tak stabilna, z utrzymującą się tendencją zwyżkową. nieźle, jak na kilka miesięcy gier i zabaw zarobkowych pełną parą.

  • zawsze warto mieć na sobie obłędną koronkową bieliznę. w sytuacjach ekstremalnych, takich jak nagła katastrofa komunikacyjna albo nieoczekiwana rozbierana randka, przynajmniej nie będzie wstydu.

  • bycie miękką bułą jest całkowicie uleczalne. słowo.

  • podróże są super, a podróże samolotem – w szczególności. w sumie chodzi przede wszystkim o sam proces: obojętnie, co by się nie działo, w chwili, w której odrywam się od ziemi, osiągam całkowite i bezwzględne zen. nie ma we mnie żadnego lęku ani niepokoju – w końcu albo szczęśliwie dolecę na miejsce, albo moje ostatnie chwile zostaną zrekonstruowane na podstawie zapisu czarnej skrzynki, raczej nie ma tutaj innych opcji do wyboru – żadnych uporczywych myśli, ani cienia zmartwień, zgryzot i trosk, nic. cudowny umysłowy bezwład.

  • ze wszystkich chorób i zaburzeń, jakie mogły ci się trafić, dwubiegunówka to całkiem przyjemna opcja. wszak kiedy już wygrzebiesz się z bezdennej studni i wyleczysz z poczucia, że wewnątrz jesteś pusta jak czekoladowy gwiazdorek, czujesz się doskonale, masz supermoce, pracujesz jak demon, jesteś najostrzejszą strzałą w tym kołczanie i trwa ci Boże Narodzenie – naprawdę są paskudniejsze przypadłości. nie ma też sensu walczyć z chemią własnego mózgu i udawać, że da się ją wyregulować jeno siłą woli, poczuciem winy i zamaszystym kopem w dupę. nie da się, a fundowanie sobie w głowie poligonu to piramidalnie durny pomysł. dlatego leki robiące zen mają przyszłość.

  • only a ginger can call another ginger ginger, a rudy to nie kolor włosów, to stan umysłu. że też ja wcześniej na to nie wpadłam, że to bardzo mój kolor.

  • najpaskudniejsze uczucie na ziemi to bezsilność. i niemoc. wstrętna, obmierzła niemoc, kiedy nic od ciebie nie zależy, nie masz konturów, kompletnie się rozmywasz. przyglądasz się życiu, które nie jest twoje, nawet specjalnie w nim nie uczestniczysz, wręczono ci je po prostu, więc stoisz z wyciągniętą ręką i tak je sobie głupio trzymasz, nie bardzo wiedząc, co z nim począć. właściwie to wcale cię nie ma.

  • dobrzy ludzie z definicji są dobrzy i dlatego warto doceniać fakt, że ma się ich wokół siebie. a dobrych ludzi poznaje się po tym, że dzielą się z tobą kołdrą, wlewają w gardło promile, karmią, nie zadają głupich pytań poza kluczowym „białe czy czerwone?”, ochoczo przewożą ci graty, grają z tobą w gry, wnioskują dla ciebie o podwyżunie, rozśmieszają do łez, rozmawiają do rana, motywują do treningów, pomagają w ukryciu zwłok i przyjmują cię z całym dobrodziejstwem popierdolonego inwentarza.

  • własnoręczne skręcanie (samodzielnie kupionych i wtarganych na drugie piętro) mebli uszczęśliwia. spinning też. podobnie jak samotne wyprawy do kina, wieczory z planszówkami i karciankami, nerdowskie maratony filmowe, dziewczyńskie przyjaźnie, tańce o czwartej rano oraz całe mnóstwo innych rzeczy, o których wcale nie pomyślałabym, że mogą cieszyć.

Hold onto nothing
As fast as you can
Well still pretty good year