wtorek, 27 grudnia 2016

[159].


grudniowe uzależnienia:

piernikowy peeling do ciała, piernikowa herbata, piernikowe świeczki i w ogóle piernikowe wszystko (poza faktycznymi piernikami, bo… nie przepadam), budyń czekoladowy, spinning, wegańskie martensy (nareszcie wróciły z reklamacyjnego niebytu!), kawowy stoucik i karcianki w NaPiwku, w doborowym towarzystwie.

środa, 21 grudnia 2016

[158].

karma bywa podła. wiem coś o tym i dlatego uroczyście ślubuję już nigdy, przenigdy nie nabijać się z bliźnich. słowo.

po raz pierwszy od siedmiu dekad trafił mi się ostatnio wolny łikend. całkowicie, totalnie i bezwstydnie wolny – żadnego tekstu do przemielenia, ani kawalątka składu do sczytania, ni ćwierci wzoru do sformatowania, żadnego artykułu do napisania. nic, absolutnie NIC. nie dziwota, że w piątek po południu byłam już bliska euforii, a na wieczorny spinning leciałam jak na skrzydłach, przekonana, że tak wspaniale rozpoczęty łikend musi być dobry. tak dobry, że Morgan Freeman mógłby swobodnie zostać jego narratorem.

w sobotni poranek obudziłam się pełna energii i z mocnym przekonaniem, że oto nadszedł czas, by przedsięwziąć jakieś aktywności wokół domu i zagrody. wyprałam ręczniki, zmieniłam pościel, odgruzowałam pokój, pojeździłam na szmacie i przystroiłam całość świątecznymi ozdóbkami, po czym usiadłam, żeby z zachwytem napawać się własnym dziełem. już wtedy czułam wprawdzie, że zaczyna się ze mną dziać coś niepokojącego, ale zrzuciłam to na karb lekkiej dezorientacji – kiedy tak nagle dopada człowieka wolne, nie bardzo wiadomo, co z sobą począć. urządziłam więc dłuższą chwilę dla urody, wskoczyłam w spódniczkę (dokonawszy uprzednio małych poprawek krawieckich – ja!), zrobiłam oko, chwyciłam w garść czerwone wytrawne i wyruszyłam do O. i B. w pierwotnym założeniu miał wpaść również R. – nasz dobry kumpel i mój osobisty duch minionych świąt Bożego Narodzenia – niestety pech chciał, że jego nowa dziewczyna akurat się rozchorowała. rycerski R. zrezygnował więc z planszówek w naszym towarzystwie i pobieżał nieść wparcie niebodze. czego – jak na złych ludzi przystało – nie omieszkaliśmy oczywiście z lekka wydrwić, imaginując sobie zakochanego chłopinę, jak spieszy z rosołkiem ku zdrowotności. hłe hłe.

i co? złośliwostki prawili wszyscy, a ostatecznie to mnie pokarało!

w niedzielę obudziłam się chora. nieznośnie i na amen – do tego stopnia, że wszystkie moje ambitne plany diabli wzięli, a ja spędziłam cały dzień, zalegając ozdobnie w pościeli, co samo w sobie brzmiałoby całkiem interesująco i dość frywolnie, gdyby nie fakt, że okoliczności przetransformowały mnie w zasmarkanego naleśnika zanoszącego się suchotniczym kaszlem. głupiego naleśnika, dodajmy, bo jedyną intelektualną rozrywką, jaką byłam w stanie unieść, okazało się obejrzenie trzech części Zmierzchu. powiedziałabym, że bardzo się tego wstydzę, ale skrycie podejrzewam, że powodowały mną przerzuty z zatok do mózgu, więc chyba mogę czuć się usprawiedliwiona.

tak czy owak nauka z tej paskudnej przygody i fatalnie zmarnowanej niedzieli płynie jedna: nie śmiej się z kolegów spieszących z rosołkiem, zołzo jedna, bo kiedy sama zapadniesz na galopujące suchoty, tobie nikt rosołku nie przyniesie. i umrzesz w samotności, plując krwią, za towarzystwo mając jedynie Edzia wampira. co samo w sobie jest wystarczająco smutne, nawet bez tych suchot. khe khe.

czwartek, 15 grudnia 2016

[157].

po czym poznać, że korektorka weszła w fazę hurtowego sprawdzania składów do trzech miesięczników jednocześnie*?
to łatwe: mordę ma poszarzałą, ślepię kaprawe, jedną nóżkę bardziej, ma za to idealnie pomalowane paznokcie. mówię to i powiadam, żadna inna czynność tak doskonale nie sprzyja malowaniu paznokci. a im większy prawniczy beton, tym lepiej schną. o.

w tym tygodniu był już grany przepiękny głęboki fiolet, cudny kolor krwotoku z tętnicy udowej i ciemny grafit, tylko odrobinę jaśniejszy niż moje czarne serduszko. a dziś dopiero czwartek, huhu!


* no dobra, od tego miesiąca trzech i dwumiesięcznika, bom chciwa**.
** a właściwie nie tyle chciwa, ile w potrzebie i z nie do końca prawidłowo ustawionymi priorytetami. toteż w tym miesiącu, poza rzeczonymi czasopismami i standardowymi czterema publikacjami na płytach, machnęłam też dla Ulubionego Wydawnictwa trzy kolekcje, czterdzieści pięć pytań do prawnika, napisałam pięć przemówień, trzy zestawy uroczych życzeń świątecznych i całkiem błyskotliwy artykuł, który poszedł jako temat miesiąca. a dla Innego dłubię książkę na boku. nowy komputer, nowe dziary i karnet na siłkę same się nie opłacą, nie?

wtorek, 6 grudnia 2016

[156].

kochany Święty Mikołaju! wiem, że do Bożego Narodzenia zostało jeszcze trochę czasu, ale w razie, gdybyś nie zauważył, że byłam supergrzeczna w tym roku (jak zawsze zresztą), usłużnie podpowiadam: byłam. okaż więc, proszę, swój podziw i uznanie, ofiarowując mi nowy komputer. najlepiej zaraz.

prośbę swą motywuję faktem, że moja sterana życiem Tosia już dawno temu osiągnęła komputerzy wiek matuzalemowy, co rano dostarcza mi więc dreszczyku emocji: wstanie czy nie wstanie? uda się tym razem czy się nie uda? damy radę przedłubać kolejny miesięcznik czy raczej nie? obawiam się, że mimo moich najszczerszych chęci niewiele mogę już dla niej zrobić, a każda próba przedłużania jej życia kwalifikuje się jako uporczywa terapia. której rada byłabym zaniechać, bo jeszcze chwila i mogę zostać oskarżona o komputerową nekrofilię.

zważ również, że laptop stanowi moje podstawowe narzędzie pracy i jeśli któregoś upiornego dnia Tosia postanowi się jednak nie podnieść, wyruszy w stronę światła i przeniesie się na łono tego, kto opiekuje się martwym sprzętem elektronicznym, pozostanę bez możliwości zarobkowania. a to oznacza, że nie będę mieć na czynsz, opłaty i jedzenie, szybko stanę się bezdomna, będę musiała sprzedać włosy i zęby, trochę pośpiewam, a potem i tak umrę z chłodu, głodu, wycieńczenia i uogólnionego ubóstwa. a tego byśmy nie chcieli. znaczy, ja bym nie chciała, tuszę jednak, że i tobie mój nędzny los nie jest taki całkiem obojętny.

dlatego spełnij, proszę, moje życzenie, dobrze? bo naprawdę byłam supergrzeczna i zasłużyłam. słowo.