niedziela, 30 października 2016

[151].

długo udawałam, że ten problem mnie nie dotyczy, że Ned Stark okropnie ściemniał i tak sobie tylko posępnie straszył, a zima w ogóle się nie wydarzy. ale już dłużej chyba się nie da.

po raz pierwszy od prawie trzech lat (!) założyłam dziś na grzbiet zimową kurtkę. i załkałam. oto ujrzałam bowiem sunącą górę drożdżowego ciasta, Jabbę Hutta przyobleczonego w obmierzłe barchany, beztaliowe i obłe ogacone… coś. nie wiem co, ale dość żałosne.

niech mi ktoś, kurna, przypomni, co mi się w tej emigracji do ciepłych krajów nie podobało? bo na pewno nie była to pogoda.

czwartek, 27 października 2016

[150].


październikowe uzależnienia:

spinning (nowa miłość!), orzechy włoskie, Remember Us to Life Reginy Spektor, piernikowe świeczki, protesty w słusznej sprawie, hummus, tofu i warzywa na patelnię z Lidla (moje kulinarne lenistwo zaczyna mnie przerażać), kapelusz (nareszcie znalazłam taki, w którym nie wyglądam jak Terry Pratchett sprzedający niebieską metę!), korzenne ciasteczka, wirtualne pogawędki nocną porą.

piątek, 21 października 2016

[149].

ostatnio nie mam życia, na osłodę usiłuję więc pokolekcjonować trochę obrazków z martwymi królami i książętami sygnowanych przez NBP. a przy okazji udowodnić sobie i światu, że moja kariera zawodowa nie jest zakamuflowaną działalnością w ramach trzeciego sektora – satysfakcjonującą, ale pieruńsko nieopłacalną. prawdę mówiąc, idzie mi tak se.

tak owak tkwię zakopana w tekstach. i regularnie wydaję z siebie kwiki radości, kiedy w szalenie poważnym artykule w poważnym czasopiśmie dla poważnego odbiorcy pani aŁtorka pisze takie rzeczy:

Nasi dziadkowie bywali często na wojnie w wieku kilkunastu lat.

no pewnie. tu Irak, tam Wietnam, trochę Afganistan, i tak się jakoś nazbierało. poza tym kiedyś to były wojny, trwały po dwadzieścia lat i więcej, więc pewnie wypadało bywać. wojning zamiast klubingu, co poradzić.

dużo uciechy sprawia mi również rozgryzanie prawideł rządzących alternatywną interpunkcją stosowaną przez niektórych aŁtorów. skrycie podejrzewam, że ich taktyka jest następująca:

pomyśl o najbardziej nieprawdopodobnym miejscu w zdaniu, w którym nikt przy zdrowych zmysłach nie postawiłby przecinka, i jebnij go właśnie tam. a potem randomowo dodaj jeszcze ze trzy. trolololo.

iiiik!

swoją drogą, zastanawia mnie jedno: im dłużej pracuję w swoim zawodzie, dłubię rozmaite teksty, udoskonalam swoje skille upierdliwej grammar nazi i coraz bardziej się wymądrzam (na ogół wiedząc, o czym mówię, i mając rację), tym częściej miewam wątpliwości, przekopuję mądre książki, sprawdzam zasady, zaglądam do słowników i podglądam trwożliwie, co mają na ten temat do powiedzenia mądrzy ludzie.

to przejaw jakiegoś ciągłego samorozwoju i niesłabnącego pędu do wiedzy czy smutny dowód na to, że robię się coraz głupsza?

piątek, 7 października 2016

[148].

mówię to i powiadam: gdyby powodzenie całego przedsięwzięcia zależało li tylko od misternie skonstruowanego planu, moje życie byłoby niekończącym się pasmem gwiezdnych sukcesów. przysięgam.

wspominałam już o tym sto razy, wspomnę sto pierwszy, bo nic się nie zmieniło: uwielbiam robić plany. kocham tworzyć listy, rozpisywać punkt po punkcie zadania do wykonania i czynię to przy każdej możliwej okazji. listy zakupów, jadłospisy, zawodowe rozkłady jazdy z tekstami do sprawdzenia, zestawienia ekstra zleceń, plany dnia, listy rzeczy, o których bezwzględnie powinnam pamiętać – jestem mistrzynią planowania, królową planowania, podniosłam planowanie do rangi sztuki.

nic więc dziwnego, że mam też plan na jesień. całkiem ambitny.

rzeczony plan narodził się jakiś czas temu, w pewien leniwy, warszawski wieczór, spędzony oczywiście wraz z N. właściwie zarówno plan, jak i sam wieczór w ogóle nie powinien się był zdarzyć, ponieważ wszystkie elementarne prawidła wszechświata nakazywałyby nam raczej umrzeć na kaca, zamiast cokolwiek planować i roztaczać przed sobą nawzajem jakieś dalekosiężne wizje przyszłości. byłoby to całkiem uzasadnione, zważywszy na fakt, że poprzednia noc upłynęła nam głównie pod znakiem aperolu i innych bachicznych uciech – ja na ten przykład o siódmej rano siedziałam jeszcze na balkonie w towarzystwie (a jakże!) branży gastro i w ciemnych okularach, przy dźwiękach Die Toten Hosen, witałam budzący się dzień. to nie miało prawa skończyć się dobrze.

tymczasem – niespodzianka! nie tylko nie umarłyśmy, ale i byłyśmy w stanie całkiem rozsądnie myśleć i wymieniać błyskotliwe uwagi. mało tego, znalazłyśmy w sobie nawet wystarczająco dużo energii, by zrobić oko, wyskoczyć na późny obiad, wybrać się do kina, a następnie spędzić resztę wieczoru, popijając herbatę i czytając książki. oraz planując. bo najwyższy czas zadbać o siebie oraz swój szeroko pojęty dobrostan – teraz, zaraz, natychmiast. właśnie tej jesieni.

zmieniłam fryzurę, zapisałam się na siłkę i kupiłam obłędną bieliznę.
uważam, że to całkiem niezły początek.