sobota, 30 listopada 2013

[68]. staring at the sun

Nie ma o czym pisać i nie ma o czym śpiewać.

Wszystkie ambitne plany i knowania znowu się rozjechały i rozciągnęły jak guma w gaciach, tkwię zawieszona w jakimś irytującym nigdziebądziu, związek na odległość ewidentnie mi nie służy, nie biegam, bo mam kryzys spowodowany listopadem, zimnem, totalnym brakiem motywacji i faktem, że jestem gruba i niepokojąco podobna do Jabby Hutta, a on przecież nie biega, on się ślurpaczy, a do tego - jak co roku o tej porze - dopadł mnie dojmujący syndrom Ten rok mógłby się już skończyć.

Po łikendzie postaram się ogarnąć, słowo, a na razie w ramach eskapistycznych rozrywek łupię w Simsy. I słucham dużo staroci.

wtorek, 26 listopada 2013

[67]. they tried to make me go to rehab but I said "no, no, no" - listopad 2013

Listopadowe uzależnienia i życioumilacze:
  • Gorzka czekolada. Wielkie dupsko in progress, paramparam.
  • Pretty Girls Make Graves - przy niczym ostatnio tak dobrze nie dłubie mi się tekstów.
  • Jarmuż. Odkrycie miesiąca: lubię jarmuż. Baaardzo.
  • Dziurawiące palce szydełka 0,5 mm (trochę udało mi się ograniczyć przerób, ale i tak, począwszy od długiego listopadowego łikendu, zniszczyłam ich ostatnio całkiem sporo).
  • Wegańskie rogale marcińskie. Nie ma bata, w przyszłym roku piekę sama!
  • Ally McBeal, nadal.
  • Suszone pomidory. Nie mam pojęcia, dlaczego moje monotematyzmy żywieniowe nie mogą dotyczyć na przykład milion razy chudszych suszonych jabłek. Albo nie, wiem. Suszone jabłka rzadko występują w towarzystwie pyszniutkiego oleju z ziołami. Zagadka rozwiązana, jak już wspomniałam, wielkie dupsko in progress. Uhm.
  • Ocieplane termogaloty do biegania (wiadomo!).
  • I buff, też do biegania, bo to szalenie przydatny gadżet (i dready się mieszczą). Niech żyje wynalazca bafików!
1 - trzask łamiącego się szydełka, zwłaszcza gdy jest jednym z ostatnich, w najlepsze trwa długi łikend, a ty masz głowę zdreadowaną do połowy, to dość niepokojący odgłos, 2 - a niezdreadowaną masz niestety tę połowę, która bardziej rzuca się w oczy, 3 - ewentualnie możesz zastosować opcję "kryj dziób" - Współtwórca przyniósł mi ostatnio bukiecik, pod którym swobodnie mogę czekać na Kotobus, mwehehe (a przy okazji nie zemrę z głodu do marca).

środa, 20 listopada 2013

[66]. motyle w listopadzie

Doskonale pamiętam te cokolwiek niezachwycające okoliczności przyrody. Jak mogłabym zapomnieć - ten dzień przywitał nas ulewą w tym wietrze z syfu z listopada, a potem było już tylko gorzej. Im dalej w sobotę, tym pogoda coraz bardziej parszywiała, moje samopoczucie - takoż i w ogóle cała ta idiotyczna eskapada do Bazyla (bo gdzieżby indziej?) w celu przedstawienia kwestii z każdą minutą wydawała mi się coraz głupszym pomysłem. Rozsądniej byłoby zostać w domu, naprawdę.

Mimo to pojechałam. W pospiesznym makijażu, w czarnych bojówkach, bo i nastrój miałam dość bojowy, bez rozsądku, ale za to w kompletnym uzębieniu i z przeczuciem, że tu stać się może coś nowego.

Stało się. I wciąż się dzieje.
Dziewięć lat.

piątek, 15 listopada 2013

[65]. things I love Friday

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego gdzieś u schyłku lata o tyleż uparcie, co naiwnie zakładałam, że w połowie listopada cały ten wyjątkowo popaprany rok z pewnością będzie już uprzejmy się odpaprać, zrobi się naprawdę fajnie, a ja będę radośnie porzygiwać tęczą i mieć tyyyle do opowiadania. Cóż, nie mam, bo wcale nie jest fajnie. Wręcz przeciwnie, wszystko pieprzy się dokumentnie, posysa po całości i generalnie odwrócona klątwa Coelho ani myśli odpuszczać. Fakin skucha, jak mawia Redaktór J.

Zamiast więc porażać swoją wymownością, której aktualnie, mimo najszczerszych chęci, nijak nie jestem w stanie z siebie wykrzesać, w telegraficznym skrócie donoszę jedynie, że żyję, acz nieprzesadnie, za to w ramach dawno nieodświeżanej wesołej piątkowej wyliczanki cieszę się, że:

  • Jest piątek. Piątek to zawsze powód do radości.
  • Jutro widzenie ze Współtwórcą (małżeństwa tymczasowo-na-odległość są jeszcze bardziej beznadziejne niż narzeczeństwa w takim trybie, przysięgam!). Ha.
  • A do tego koncert Dezertera i, przy okazji, mały spęd pilskich znajomych. Po trzykroć ha.
  • W środę nasza rocznica. Dziewiąta. Hohoho.
  • Przedłużony niepodległościowy łikend spędziłam w Poznaniu, głównie w towarzystwie dwóch panien M., w tym jednej czworonożnej. Było fajnie i dziewczyńsko, dużo rozmów, litry herbaty, pyszne jedzenie (nafutrowałam się rogalami marcińskimi chyba po wsze czasy - i kto powiedział, że wszystko, co dobre, wegan omija, no kto?), muzyka, trochę liftingu oraz nieco bolących gnatów (co zrobić, to już ten wiek). I sporo uciechy.

  • Dowód rzeczowy, czyli wegański rogal z Ekowiarni (ślurp!) na dobry początek wycieczki.
  • Mam dready, wersję 2.0. To trochę jak zombie apokalipsa - moi Chłopcy powstali z martwych, hell yeah!


  • Smutna kupka i zombiaki w trakcie montażu. Przy okazji udało nam się wysłać na tamten świat dziesięć (słownie: dziesięć) szydełek. Całkiem imponujący wynik, uważam.

  • A poza tym zrobiłam dziś przekozacki sos czosnkowy na bazie najlepszego na świecie wegańskiego majonezu (przepis niebawem), jutro zamierzam powrócić na moją nadjeziorną trasę i wyhasać się jak młody kucyk, bo po tygodniu niebiegania potwornie mnie nosi, za ostatnie pieniądze sprawiłam sobie Sezon burz i szalenie mnie cieszy, że wreszcie go mam (bardzo nie cieszy mnie natomiast fakt, że im dalej w las, tym książka wydaje się coraz większym nieporozumieniem, choć nadal się łudzę, że pan Sapkowski jeszcze się ogarnie, fabuła nabierze rozpędu, a smętny emowiedźmin przestanie być taką miękką, irytującą bułą, pod względem skuteczności w gwałceniu kanonu wykazującą zadziwiające i dość przygnębiające podobieństwo do gumowego smoka w Malborku), i generalnie planuję pokorzystać trochę z łikendu. Począwszy od zaraz, o.

poniedziałek, 11 listopada 2013

[64]. vegan balkan lunch #13

Co? Trzynasty vegan lunch!
Kiedy? W najbliższą niedzielę, 17 listopada, o 13:30.
Gdzie? Klasycznie, w Meskalinie.
Ile? 17 zł.

Tym razem motywem przewodnim będzie szeroko pojęta kuchnia bałkańska.

Zysk z biletów wesprze Stowarzyszenie Otwarte Klatki. Podczas lunchu będą też zbierane miski, koce i rozmaite akcesoria dla podopiecznych Fundacji Głosem Zwierząt.

Jak zawsze, warto pamiętać o przyniesieniu własnych talerzy i sztućców, żeby niepotrzebnie nie generować góry śmieci.

Więcej info tu.